wtorek, 30 października 2012

Zakwas

Od czasu kiedy dowiedziałam się, że na świat przyjdzie Mój Chłopiec tempo życia nieco się zwolniło.
Mniej pracy, mniej wypadów towarzyskich, mniej wyjazdów.
Za to znacznie więcej czasu dla siebie.
W domu.

Tak minęło parę miesięcy, Chłopiec urósł i tym samym zaczął jeść nie tylko mleko...
Ustabilizował się nam rytm dnia.

Trochę jak powrót do Dzieciństwa, gdzie wszystko działo się w określonej kolejności.
Dopiero wtedy zobaczyłam jak trudno jest, a tym samym było też Mojej Mamie, codziennie kogoś nakarmić! a w dodatku zrobić to tak aby jadł zdrowo, różnorodnie, smacznie, z chęcią...

I jeszcze raz podkreślam, co w tym wszystkim najtrudniejsze: CODZIENNIE!

Dlatego bawię się, eksperymentuję, czytam, wymyślam...
Staram się, żeby Chłopiec jadł fajne rzeczy, smakował, miał wybór.
I staram się, żeby produkty były jak najlepszej jakości ... ...

I to wszystko doprowadziło mnie do postanowienia że kolejnym etapem będzie produkcja domowego chleba.
A żeby takowy zrobić dobrze jest mieć zakwas.

ZAKWAS - zawsze jawił mi się jako coś magicznego, osiągalnego jedynie wtedy gdy zostanę nim obdarowana, a samodzielne zrobienie go wymaga znajomości tajemniczych receptur i zdobycia zaczarowanych składników.
Zaczęłam więc szukać, czytać, przeglądać i okazało się, że stworzenie tego magicznego zakwasu wcale nie jest takie trudne.
Wystarczy mieć niechlorowaną wodę i mąkę - najlepiej żytnią z pełnego przemiału.
Wodę podgrzewa się do najbardziej optymalnej temperatury - około 38 stopni (powyżej 40 stopni zabija się... nie pamiętam co, ale wtedy jest niedobrze i zakwas nie wychodzi) i dodaje się mąkę.
A potem co 24 godziny, a później co 12 godzin zakwas się dokarmia i czeka.

W sobotę około godziny 17 wzięłam 100 ml wody mineralnej i 100 g mąki żytniej. Wymieszałam to
w słoiku (miało konsystencję gęstej śmietany), przykryłam ścierką (zrobioną z tetrowej pieluchy) i odstawiłam na stolik obok kaloryfera.

W niedzielę i poniedziałek o 17 dokarmiłam zakwas około 1/2 miarką wody (czyli 50 ml) i 1/2 miarki mąki (50 g) i odstawiałam w to samo miejsce.

We wtorek około 8 rano dokarmiłam znów zakwas i odstawiłam.

Teraz czekam. Zakwas po 4-5 dniach powinien zacząć bąbelkować oraz kwaśnieć. Podobno bąbelkowanie nie zawsze jest dobrze widoczne - zależy to od bakterii, ale kwaśnienie jest wyczuwalne.

Moja mieszanina na razie nie jest gotowa....

Przeczytałam też że w czasie tworzenia się zakwasu może mieć on różny zapach. Przyjemny lub mniej przyjemny, ale potem się to zmienia (kiedy proces fermentacji się ustabilizuje) i zakwas może pachnieć jabłkiem, twarogiem albo owocami cytrusowymi.

Najlepsze jest to, że wyhodowany zakwas można odstawić do lodówki i wyjmować część 12 godzin przed pieczeniem chleba. Oczywiście trzeba go trochę dokarmić, żeby znów zaczął pracować.
Niektórzy pieką całe życie na jednym zakwasie.
Ale zakwas trzeba też czasem odmładzać.

Pewnie dla wielu z Was takie rzeczy są oczywiste, ale ja byłam uszczęśliwiona tymi informacjami.
Chociaż boję się, że coś zrobiłam nie tak i ten mój zakwas nie wyjdzie..
Raz przed dokarmieniem był dziwnie rzadki...
Po dokarmieniu wyglądało wszystko w porządku... Dałam mu szansę!

Zobaczymy co z tego będzie...

I tak, między innymi, upływa mi mój nowy, domowy czas.
I chociaż wymagał on, czasami dalej wymaga trudnych wyborów i decyzji, czasami rezygnacji z siebie i ze swoich przyjemności to

j a    b a r d z o    l u b i ę    t e n    c z a s ... !




niedziela, 28 października 2012

Z i m (n) o . . . !

A ja lubię zimę.
Zwłaszcza taką jak jest śnieg.
A że jest wtedy też zimno...
W lecie jak jest za ciepło też się wszyscy skarżą...

Ciepła herbata i ciasto czekoladowe.
Rozgrzewają i smakują tak dobrze jak w żadną inną porę roku.

Ja bym najchętniej jadła grając w gry planszowe, ale nikt w domu nie spełnia moich wymagać. Chłopiec Mały jest ZA mały, a Chłopiec Duży nie lubi. A jeśli nawet lubi to nie lubi tak bardzo jak ja...
On by wolał iść do kina... A tam nikt mnie nie wpuści z pudełkiem ciasta i kubkiem herbaty.

Odkryłam ostatnio nowy przepis na CIASTO CZEKOLADOWE.
To odkrycie ma bliski związek z odkryciem Sophii Dahl.
A odkrycie Sophii Dahl ma bliski związek z moją dziecięcą fascynacją jej dziadkiem Roaldem Dahlem.  Właściwie jego książkami...

Uwielbiam do nich wracać nawet teraz!
Cieszy mnie więc fakt, że już niedługo będzie można z nimi zapoznać Chłopca.
Do książek Chłopiec musi jeszcze dorosnąć...
Na razie więc zapoznał się z tym ciastem.




CO? :


  • 6 JAJEK
  • 300 g GORZKIEJ CZEKOLADY
  • 225 g BRĄZOWEGO CUKRU PUDRU (ja miksuję w młynku do kawy cukier brązowy_
  • 180 ml GORĄCEJ WODY
  • 225 g MASŁA
  • 1 łyżka SOKU Z MALIN 

JAK? :

  • Oddzielamy ŻÓŁTKA od BIAŁEK
  • Ścieramy na tarce o grubych oczkach 3 tabliczki CZEKOLADY i dodajemy CUKIER PUDER. 
  • Czekoladę z cukrem wrzucamy do blendera i dolewamy gorącą WODĘ, dodajemy MASŁO, SOK Z MALIN oraz ŻÓŁTKA.
  • BIAŁKA ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy do masy czekoladowej i delikatnie mieszamy drewnianą łyżką.
  • Przelewamy całość do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarniki. I pieczemy około 45 minut.

UWAGA: Po upieczeniu ciasto opada, nie należy się tym przejmować.

Przepis na ciasto jest lekko zmodyfikowany. 
W oryginalnym przepisie zamiast soku z malin jest kawa oraz wanilia. 





wtorek, 23 października 2012

Jarzynowo


Po jesiennym spacerze z Dzieckiem dobrze jest mieć pod ręką danie, które rozgrzeje Malucha, będzie pełnowartościowe, przy okazji będzie Dziecku smakować i Nam.
Mój Chłopiec, mimo swojego młodego wieku, jest wielkim fanem zup.
Wodnistych
Kremowych
Jednoskładnikowych
Wieloskładnikowych
Z dodatkiem makaronu
Bez dodatku makaronu
...

W zależności od nastroju wyjada z niej "gęste" albo pije samo "rzadkie". Albo pozwala się nakarmić, albo sama macha łyżką - wtedy połowa uśmiecha się do mnie z podłogi, albo wypija prosto z miseczki.

Przyrządzenie zupy jest łatwe i przyjemne i można to zrobić rano jeszcze przed natłokiem obowiązków jakie przynosi Rodzicom popołudnie, zwłaszcza gdy pogoda Nas zawodzi.


CO? :

  • ćwiartka KURCZAKA
  • 4 MARCHEWKI
  • 2 PIETRUSZKI
  • 1//2 SELERA
  • 1/4 PORA
  • 7 ziarenek ZIELA ANGIELSKIEGO
  • 3 LISTKI LAUROWE
  • 7 ziarenek PIEPRZU
  • łyżeczka MAJERANKU (lub innych ziół)
  • szczypta SOLI i PIEPRZU
  • łyżeczka SŁODKIEJ PAPRYKI
  • 1/4 kg FASOLKI SZPARAGOWEJ (żółtej lub zielonej lub obu)
  • 10 BRUKSELEK
  • 10 różyczek KALAFIORA

JAK? :
  • z KURCZAKA, PORA, MARCHEWKI, PIETRUSZKI, SELERA oraz PRZYPRAW w około litrze wody gotujemy wywar. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam szybkowar i wtedy zajmuje to 15-20 minut. Jeśli gotujecie wywar w zwykłym garnku dobrze jest pogotować go do miękkości mięsa 30 - 40 minut co jakiś czas uzupełniając wodę.
  • FASOLKĘ, BRUKSELKĘ I KALAFIORA gotujemy w drugim dość dużym garnku. Do miękkości. 
  • Kiedy wywar jest już gotowy jego połowę wraz z częścią warzyw z wywaru i z drugiego garnka wrzucamy do blendera i miksujemy. (ilość warzyw, które miksujemy zależy od gęstości jaką chcemy uzyskać oraz od tego czy Dziecko albo My lubimy mieć kawałki warzyw w zupie - bo jeśli nie, można zmiksować wszystko)
  • Wlewamy do pozostałych fasolek itp... 
  • Pozostały rosół przecedzamy przez sitko do reszty zupy.
  • Mięso z kurczaczka obieramy i wrzucamy bezpośrednio do talerzyków z zupą.
  • Zagotowujemy wszystko razem i możemy nalewać. 
  • Jeśli lubimy możemy dodać do nalanej zupy łyżkę gęstej śmietany lub jogurtu naturalnego. 

czwartek, 11 października 2012

na humor...

... taki naprawdę kiepski humor dobrze mi robi postanie przy kuchni. pokrojenie, posiekanie, podgotowanie, nałożenie do słoika i zamknięcie. pasteryzować nie umiem. Duży Chłopiec pasteryzuje słoiki, a Mały Chłopiec za wszelką cenę usiłuje się do nich dostać.

Zrobienie takich słoików ma wiele zalet. I przyjemności.
bo przyjemnie jest je zrobić...
...a jeszcze przyjemniej jest je otworzyć w zimowy wieczór.

Gruszek jest teraz pod dostatkiem.
bez octu nie mogłabym żyć..

Powstały więc GRUSZKI W OCCIE.

 CO? :

  • kilogram GRUSZEK 
  • 3 szklanki WODY
  • szklanka OCTU WINNEGO BIAŁEGO
  • 7 łyżek MIODU
  • 5 łyżek BRĄZOWEGO CUKRU
  • 1/2 LASKI CYNAMONU
  • 6 - 10 ziarenek ZIELA ANGIELSKIEGO
  • 10 - 15 GOŹDZIKÓW

JAK? :
  • obieramy GRUSZKI i wycinamy z nich gniazda. Kroimy je, w zależności od upodobań lub wielkości gruszek na połowy, ćwiartki lub ósemki i wkładamy do miski z wodą i octem lub sokiem cytrynowym żeby nie zżółkły.
  • Przygotowujemy zalewę. Do garnka wlewamy 3 szklanki WODY, szklankę OCTU WINNEGO, MIÓD, CUKIER, pokruszoną LASKĘ CYNAMONY, GOŹDZIKI I ZIELE. I zagotowujemy.
  • Delikatnie wrzucamy gruszki i na najmniejszym ogniu gotujemy przez około godzinę. 
  • Po tym czasie  przekładamy gruszki do słoików
  • Zalewamy zalewą
  • Zakręcamy
  • Stawiamy do góry nogami
Jeśli zostanie mi w garnku zalewa przelewam ją do butelki i mam świetny ocet do sałatek lub marynat do mięs. 
To samo zresztą robię z zalewą, która zostaje mi w słoikach jak zjem gruszki. 



wtorek, 2 października 2012

Jesiennie . . .

Zauważyłam, że w naszym kraju coraz trudniej o delikatną zmianę pogody. Jakby polska złota jesień i piękna wiosna trwały po tydzień. jest albo zimno albo gorąco... Szkoda, bo ja lubię powolną i urokliwą zmianę pogody. Tymczasem u nas od razu po pogodzie gorącej...

...Zaczyna być chłodno, wietrznie i mokro!
Wręcz zimno...
Spacery z dzieckiem zaczynają być coraz mniej przyjemne. Więcej ubrań. Pilnowanie czapki. Jak się człowiek nie rusza to zamarza. Kalosze, bo na placach zabaw błoto (ale jak się idzie to za gorąco). Wszyscy przeziębieni. Dzieci z przedszkola przynoszą zarazki. Dzieci młodsze z zarazkami też są wyprowadzane - bo w domu wariują. Wszystkie zarazki spotykają się na placu zabaw... i zaczyna się. Jesienny katar. Leczony czy nieleczony trwa aż do wiosny!
Który z biegiem dni przechodzi na rodziców...

Najlepiej to brać na te spacery ze sobą termos z gorącą herbatą z cytryną i sokiem malinowym lub miodem i koc! A jeszcze przydałaby się podkładka na mokre ławki...

A jak się już wróci ze spaceru... wciąż nie grzeją!
Więc w domu od razu wskakujemy w dres, skarpety grube, sweter, robimy te herbatę i tak sobie zasiadamy (najlepiej to jak dziecko trochę śpi w ciągu dnia... to po takim spacerze mamy chwilę dla siebie)

W takie szarobure, deszczowe dni dobrze jest mieć pod ręką coś krzepiącego, coś słodkiego, coś co na chwilę oderwie nas od obowiązków, które zawsze gorzej się wykonuje jak aura jest niesprzyjająca.

Ja zrobiłam dla Chłopca i siebie tartę cytrynową z gruszką.
A potem zrobiłam jej jesienne zdjęcie...



CO?

  • 125 g MASŁA
  • 90 g MĄKI
  • 40 g CUKRU BRĄZOWEGO
  • z jednej cytryny SKÓRKA
  • 200 ml ŚMIETANY 36%
  • 2 JAJKA
  • z jednej cytryny SOK
  • 40 g CUKRU 
  • GRUSZKA
JAK?

  • Z MASŁA, MĄKI, CUKRU oraz CYTRYNOWEJ SKÓRKI zagnieść ciasto. Rozłożyć w formie, wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej tłuszczem. (Ja używam papieru - moim zdaniem to najwygodniejsze i najmniej kłopotliwe przy wyjmowaniu ciasta).
  • wkładamy do rozgrzanego do 150 stopni piecyka na około 17 minut. 
  • W misce roztrzepujemy JAJKA, CUKIER, SOK Z CYTRYNY.
  • Ubijamy w blenderze ŚMIETANĘ. 
  • Przygotowaną masę wlewamy powoli do cały czas ubijającej się śmietany.
  • Wylewamy masę na podpieczony spód. 
  • Gruszkę kroimy  w bardzo cienkie plasterki i układamy na masie. Całość posypujemy brązowym cukrem i wkładamy do pieca. 
  • Pieczemy około 50 minut w 120 stopniach. 
  • Po ostygnięciu trzymamy w lodówce - jeśli zdążymy.