Od czasu kiedy dowiedziałam się, że na świat przyjdzie Mój Chłopiec tempo życia nieco się zwolniło.
Mniej pracy, mniej wypadów towarzyskich, mniej wyjazdów.
Za to znacznie więcej czasu dla siebie.
W domu.
Tak minęło parę miesięcy, Chłopiec urósł i tym samym zaczął jeść nie tylko mleko...
Ustabilizował się nam rytm dnia.
Trochę jak powrót do Dzieciństwa, gdzie wszystko działo się w określonej kolejności.
Dopiero wtedy zobaczyłam jak trudno jest, a tym samym było też Mojej Mamie, codziennie kogoś nakarmić! a w dodatku zrobić to tak aby jadł zdrowo, różnorodnie, smacznie, z chęcią...
I jeszcze raz podkreślam, co w tym wszystkim najtrudniejsze: CODZIENNIE!
Dlatego bawię się, eksperymentuję, czytam, wymyślam...
Staram się, żeby Chłopiec jadł fajne rzeczy, smakował, miał wybór.
I staram się, żeby produkty były jak najlepszej jakości ... ...
I to wszystko doprowadziło mnie do postanowienia że kolejnym etapem będzie produkcja domowego chleba.
A żeby takowy zrobić dobrze jest mieć zakwas.
ZAKWAS - zawsze jawił mi się jako coś magicznego, osiągalnego jedynie wtedy gdy zostanę nim obdarowana, a samodzielne zrobienie go wymaga znajomości tajemniczych receptur i zdobycia zaczarowanych składników.
Zaczęłam więc szukać, czytać, przeglądać i okazało się, że stworzenie tego magicznego zakwasu wcale nie jest takie trudne.
Wystarczy mieć niechlorowaną wodę i mąkę - najlepiej żytnią z pełnego przemiału.
Wodę podgrzewa się do najbardziej optymalnej temperatury - około 38 stopni (powyżej 40 stopni zabija się... nie pamiętam co, ale wtedy jest niedobrze i zakwas nie wychodzi) i dodaje się mąkę.
A potem co 24 godziny, a później co 12 godzin zakwas się dokarmia i czeka.
W sobotę około godziny 17 wzięłam 100 ml wody mineralnej i 100 g mąki żytniej. Wymieszałam to
w słoiku (miało konsystencję gęstej śmietany), przykryłam ścierką (zrobioną z tetrowej pieluchy) i odstawiłam na stolik obok kaloryfera.
W niedzielę i poniedziałek o 17 dokarmiłam zakwas około 1/2 miarką wody (czyli 50 ml) i 1/2 miarki mąki (50 g) i odstawiałam w to samo miejsce.
We wtorek około 8 rano dokarmiłam znów zakwas i odstawiłam.
Teraz czekam. Zakwas po 4-5 dniach powinien zacząć bąbelkować oraz kwaśnieć. Podobno bąbelkowanie nie zawsze jest dobrze widoczne - zależy to od bakterii, ale kwaśnienie jest wyczuwalne.
Moja mieszanina na razie nie jest gotowa....
Przeczytałam też że w czasie tworzenia się zakwasu może mieć on różny zapach. Przyjemny lub mniej przyjemny, ale potem się to zmienia (kiedy proces fermentacji się ustabilizuje) i zakwas może pachnieć jabłkiem, twarogiem albo owocami cytrusowymi.
Najlepsze jest to, że wyhodowany zakwas można odstawić do lodówki i wyjmować część 12 godzin przed pieczeniem chleba. Oczywiście trzeba go trochę dokarmić, żeby znów zaczął pracować.
Niektórzy pieką całe życie na jednym zakwasie.
Ale zakwas trzeba też czasem odmładzać.
Pewnie dla wielu z Was takie rzeczy są oczywiste, ale ja byłam uszczęśliwiona tymi informacjami.
Chociaż boję się, że coś zrobiłam nie tak i ten mój zakwas nie wyjdzie..
Raz przed dokarmieniem był dziwnie rzadki...
Po dokarmieniu wyglądało wszystko w porządku... Dałam mu szansę!
Zobaczymy co z tego będzie...
I tak, między innymi, upływa mi mój nowy, domowy czas.
I chociaż wymagał on, czasami dalej wymaga trudnych wyborów i decyzji, czasami rezygnacji z siebie i ze swoich przyjemności to
j a b a r d z o l u b i ę t e n c z a s ... !